Wyprowadziłam się z domu.
I nagle okazuje się że to ja byłam podporą dla mojej mamy, to z moim zdaniem zawsze pierwsze się liczyła, to na mnie mogła liczyć w każdej sytuacji, to ja wszystko potrafiłam załatwić co trzeba było. To ja jestem starsza to zawsze ze mną mogła porozmawiać ( kiedy? sobie myślę... kiedy moja mama ze mną rozmawiała ?)
("ja bardzo przeżywam Twoją wyprowadzkę, może wrócisz do domu na wiosnę" ) nigdy w życiu myślę sobie - ale spokojnie tłumacze, rozmawiam, słucham - tego co mówi moja mama i myślę sobie niemożliwe...
"ja to wszystko przemyślałam, Ty widzisz wszystko to co złe - a nie dostrzegasz tego co jest dobre "
a ja - ja zaraz zwariuje
z kobiecej intymnej perspektywy
sobota, 21 listopada 2015
niedziela, 16 sierpnia 2015
a gdybym
a gdybym napisała że strach mam tuż pod skórą...
nadzieja gdzieś się rozmyła - szukam jej - proszę żeby do mnie wróciła -
bo jakoś pusto tu koło mnie - bez niej
nadzieja gdzieś się rozmyła - szukam jej - proszę żeby do mnie wróciła -
bo jakoś pusto tu koło mnie - bez niej
niedziela, 12 kwietnia 2015
pokojnując siebie
Wysiadamy na ostatnim przystanku w uroczej miejscowości o wdzięcznej nazwie Rytro. Jest piękny słoneczny dzień - tak wita nas Beskid Sądecki - słońcem... Celem naszej wyprawy jest schronisko w Przehybie - zamierzamy tam spędzić noc.
Więc idziemy, gadamy, żartujemy - jest pięknie - tak ciepło, tak przyjemnie... wszystko do okola nas interesuje, tam kwiatuszek, tam skałka a tam motylek, a tam strumyczek - wszystko co się rusza albo i nie rusza zostaje uwieczniona przez aparat... pierwsze kilka km szlak prowadzi wąską asfaltową dróżką - otoczoną gęstym iglastym lasem... wzdłuż drogi biegnie rwący strumyk, kamienie tworzą kaskady - woda błyszczy w słońcu a jej szum uspokaja... Dobrze nam się rozmawia, dobrze nam w swoim towarzystwie - co kilka kroków wybuchamy śmiechem i opowiadamy gdzie jeszcze pojedziemy, co zrobimy...
Przed nami pierwsze rozdroże - szlak zbacza z drogi i strzałką nakazuje nam iść bardziej w las - koniec asfaltu - początek śniegu.... Pierwszy niepokój - czy oby na pewno dobrze idziemy - bo żadna z żadna z nas nie szła tędy wcześniej... ale odważnie - przekonując siebie na wzajem że to na pewno dobra droga idziemy dalej... drogowskaz wskazuje że czeka nas 10 km spacer... szlak łagodnie wznosi się w górą, las robi się gęstszy, śniegu coraz więcej a plecak coraz cięższy - dobre humory pozostają bez zmian... żadnych innych ludzi - nikogo - tylko my dwie...
każdy kolejny kilometr jest cięższy, coraz wyżej, coraz stromiej, coraz bardziej ślisko - każdy kolejny drogowskaz utwierdza nas że zbliżamy się do celu - ale też powoduje niepokój czy podejmujemy trafne decyzje gdzie dalej - nie ma kogo zapytać - szlak jest pusty.... Z nieba leje się żar słońca - a pod nogami zaspy śnieżne - momentami można wpaść po kolana... i chyba w życiu nie oddychałam tak czystym powietrzem... przez pierwszą godzinę buzie się nam nie zamykają - po 1,5 robi się ciszej, spokojniej - każda z nas mierzy się z pierwszym bólem mięśni i zmęczeniem...
kocham to w górach - walkę samej ze sobą - nie ma odwrotu - tylko iść do przodu , do góry - dalej... serce szybciej bije, przyśpiesza tętno, czujesz zmęczenie całego ciała - każdy krok to ból mięśni - zwalniasz przystajesz, wsłuchujesz się w cisze i rytm własnego serca - czujesz że żyjesz- jesteś częścią tego absolutnie pięknego świata...
są takie momenty kiedy myślisz - "nie dam rady, nie mam siły " a za zakrętem okazuje się że przed Tobą jeszcze bardziej strome podejście niż to które przed chwilą pokonałeś... więc krok za krokiem - do góry - to nic że boli - wiesz że musisz... jeszcze krok, jeszcze jeden - jeszcze chwila - już nie trajkoczemy bez sensu - idziemy w ciszy - co jakiś czas tylko pada pytanie " jak się czujesz", albo "dajesz radę " myśli stają cię czystsze, wolne, spokojne
pokonałyśmy kolejne strome podejście - teraz kawałek prosto - a przynajmniej taką mamy nadzieję... wychodzimy z lasu - i widok przed nami zapiera dech w piersi - tu nie ma słów którymi można opisać to co się czuje kiedy stoisz na szczycie wzniesienia - uczucie wolność oraz piękna jest dominujące... z jednej strony w dolinie domki - jak z klocków - a z drugiej Tatry w oddali - ogromne, ciężkie , całe białe.. zawsze w takich miejscach mam poczucie że wszystko jest możliwe, że sami sobie nakładamy ograniczenia w formie " nie dam rady, nie mam siły, nie potrafię "
Jestem, stroje na szczycie góry - szczęśliwa.
przed nami jeszcze 3 km marszu - najtrudniejsze 3 km - kiedy się jest głodnym, zmęczonym a w butach mokro... jest schronisko - piękne duże, całe z kamienia - z zaspami usypanymi pod same okna... i ruskie pirogi są najpyszniejsze pod słońcem, a prysznic w letniej wodzie - to jak orgazm
Kiedy kładę się do ciepłego łóżka, w pachnącej pościeli - myślę sobie że jestem idealnie zmęczona - błogie zmęczenie - sen przychodzi szybko a uśmiech z ust nie znika... pokonałam siebie - po raz kolejny
Więc idziemy, gadamy, żartujemy - jest pięknie - tak ciepło, tak przyjemnie... wszystko do okola nas interesuje, tam kwiatuszek, tam skałka a tam motylek, a tam strumyczek - wszystko co się rusza albo i nie rusza zostaje uwieczniona przez aparat... pierwsze kilka km szlak prowadzi wąską asfaltową dróżką - otoczoną gęstym iglastym lasem... wzdłuż drogi biegnie rwący strumyk, kamienie tworzą kaskady - woda błyszczy w słońcu a jej szum uspokaja... Dobrze nam się rozmawia, dobrze nam w swoim towarzystwie - co kilka kroków wybuchamy śmiechem i opowiadamy gdzie jeszcze pojedziemy, co zrobimy...
Przed nami pierwsze rozdroże - szlak zbacza z drogi i strzałką nakazuje nam iść bardziej w las - koniec asfaltu - początek śniegu.... Pierwszy niepokój - czy oby na pewno dobrze idziemy - bo żadna z żadna z nas nie szła tędy wcześniej... ale odważnie - przekonując siebie na wzajem że to na pewno dobra droga idziemy dalej... drogowskaz wskazuje że czeka nas 10 km spacer... szlak łagodnie wznosi się w górą, las robi się gęstszy, śniegu coraz więcej a plecak coraz cięższy - dobre humory pozostają bez zmian... żadnych innych ludzi - nikogo - tylko my dwie...
każdy kolejny kilometr jest cięższy, coraz wyżej, coraz stromiej, coraz bardziej ślisko - każdy kolejny drogowskaz utwierdza nas że zbliżamy się do celu - ale też powoduje niepokój czy podejmujemy trafne decyzje gdzie dalej - nie ma kogo zapytać - szlak jest pusty.... Z nieba leje się żar słońca - a pod nogami zaspy śnieżne - momentami można wpaść po kolana... i chyba w życiu nie oddychałam tak czystym powietrzem... przez pierwszą godzinę buzie się nam nie zamykają - po 1,5 robi się ciszej, spokojniej - każda z nas mierzy się z pierwszym bólem mięśni i zmęczeniem...
kocham to w górach - walkę samej ze sobą - nie ma odwrotu - tylko iść do przodu , do góry - dalej... serce szybciej bije, przyśpiesza tętno, czujesz zmęczenie całego ciała - każdy krok to ból mięśni - zwalniasz przystajesz, wsłuchujesz się w cisze i rytm własnego serca - czujesz że żyjesz- jesteś częścią tego absolutnie pięknego świata...
są takie momenty kiedy myślisz - "nie dam rady, nie mam siły " a za zakrętem okazuje się że przed Tobą jeszcze bardziej strome podejście niż to które przed chwilą pokonałeś... więc krok za krokiem - do góry - to nic że boli - wiesz że musisz... jeszcze krok, jeszcze jeden - jeszcze chwila - już nie trajkoczemy bez sensu - idziemy w ciszy - co jakiś czas tylko pada pytanie " jak się czujesz", albo "dajesz radę " myśli stają cię czystsze, wolne, spokojne
pokonałyśmy kolejne strome podejście - teraz kawałek prosto - a przynajmniej taką mamy nadzieję... wychodzimy z lasu - i widok przed nami zapiera dech w piersi - tu nie ma słów którymi można opisać to co się czuje kiedy stoisz na szczycie wzniesienia - uczucie wolność oraz piękna jest dominujące... z jednej strony w dolinie domki - jak z klocków - a z drugiej Tatry w oddali - ogromne, ciężkie , całe białe.. zawsze w takich miejscach mam poczucie że wszystko jest możliwe, że sami sobie nakładamy ograniczenia w formie " nie dam rady, nie mam siły, nie potrafię "
Jestem, stroje na szczycie góry - szczęśliwa.
przed nami jeszcze 3 km marszu - najtrudniejsze 3 km - kiedy się jest głodnym, zmęczonym a w butach mokro... jest schronisko - piękne duże, całe z kamienia - z zaspami usypanymi pod same okna... i ruskie pirogi są najpyszniejsze pod słońcem, a prysznic w letniej wodzie - to jak orgazm
Kiedy kładę się do ciepłego łóżka, w pachnącej pościeli - myślę sobie że jestem idealnie zmęczona - błogie zmęczenie - sen przychodzi szybko a uśmiech z ust nie znika... pokonałam siebie - po raz kolejny
piątek, 3 kwietnia 2015
o niczym..
Święta - wcale nie są świąteczne - a te Wielkanocne szczególnie źle mi się kojarzą - ciągle mam przed oczami nasze ostatnie święta kiedy tata umierał - a zmarł w Poniedziałek Wielkanocny i pomimo tego że był bardzo słaby - chciał żeby to były normalne święta - takie jak zawsze - ale nie były... Wiem, wiem - było minęło - nie powinnam do tego wracać... a jednak gdzieś cały czas coś mi się przypomina...
Ostatnio jakoś tak coraz częściej myślę o umieraniu, przemijaniu - i o tym co jest tak naprawdę ważne, co jest ważne dla mnie...
Pojechaliśmy ostatnio do Cioci - bez jakichś zapowiedzi - tak po prostu na chwilkę... i zastaliśmy ją kiedy spokojnie prasowała sobie świąteczny obrus, słuchała przy tym radia i była po prostu uśmiechnięta i zadowolona - uderzyła mnie różnica - moja mama nigdy taka nie jest - jasne czasem się śmieje - ale nigdy nie jest spokojna, zadowolona- od tak po prostu...
A kiedy ja ostatnio taka byłam ? taka spokojna, zadowolona, uśmiechnięta - kiedy ?
Kiedy miałam poczucie że dobrze się czuje z tym jaka jestem i w jakim momencie mojego życia jestem, tak znów zabrnęłam w to narzekanie, marudzenie... och...
Dobry przedświąteczny czas to pieczenie ciast u babci - jeden dzień spokoju... babcia ma w sobie coś takiego że uspokaja, łagodzi konflikty i nieporozumienia pomiędzy mną a mamą - jest spokojnie. Zawsze powie coś takiego że się śmiejemy.
Ostatnio jakoś tak coraz częściej myślę o umieraniu, przemijaniu - i o tym co jest tak naprawdę ważne, co jest ważne dla mnie...
Pojechaliśmy ostatnio do Cioci - bez jakichś zapowiedzi - tak po prostu na chwilkę... i zastaliśmy ją kiedy spokojnie prasowała sobie świąteczny obrus, słuchała przy tym radia i była po prostu uśmiechnięta i zadowolona - uderzyła mnie różnica - moja mama nigdy taka nie jest - jasne czasem się śmieje - ale nigdy nie jest spokojna, zadowolona- od tak po prostu...
A kiedy ja ostatnio taka byłam ? taka spokojna, zadowolona, uśmiechnięta - kiedy ?
Kiedy miałam poczucie że dobrze się czuje z tym jaka jestem i w jakim momencie mojego życia jestem, tak znów zabrnęłam w to narzekanie, marudzenie... och...
Dobry przedświąteczny czas to pieczenie ciast u babci - jeden dzień spokoju... babcia ma w sobie coś takiego że uspokaja, łagodzi konflikty i nieporozumienia pomiędzy mną a mamą - jest spokojnie. Zawsze powie coś takiego że się śmiejemy.
środa, 1 kwietnia 2015
co jeśli...
i jeśli coś z tym mała nie zrobisz to wpadniesz w przepaść - bez dna..
tylko co jeśli nie umiem - jeśli nie umiem nic dobrego z tym zrobić...
co jeśli ?
tylko co jeśli nie umiem - jeśli nie umiem nic dobrego z tym zrobić...
co jeśli ?
Subskrybuj:
Posty (Atom)