sobota, 15 marca 2014

ochota...

W każdej sytuacji - odnajdywać dobre strony - tak miało być - pamiętasz?

Mam dziś ochotę na naprawdę dobry wieczór - w dobrym towarzystwie - samej ze sobą.

Spędziłam dobre popołudnie z rodziną - starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów...
Chciałam się zatracić w śmiechu taty - kiedy bawił  się z wnukiem - wyryć w sercu ten dźwięk... zapamiętać rozpromienione oczy mamy... małego bratanka kiedy dawał całusa cioci... - kiedy wszyscy śmialiśmy się z popisów małego... chciałam te chwile zatrzymać... być może to ostatnie z tak radosnych chwil w naszej rodzinie...

Siedzimy w kawiarni - na kolorowych fotelach, śmiejemy się, rozmawiam... i nagle robi się poważnie...
"Jestem z Ciebie dumny - wiesz? "
" Ze mnie - dlaczego" - pytam lekko zaskoczona...
" Bo sobie radzisz, jak nigdy wcześniej, masz cele, idziesz do przodu, jesteś inna niż kiedyś, naprawdę jestem z Ciebie dumny" słucham tych słów z niedowierzaniem - że ja sobie radzę ?  kiedy mam poczucie totalnej porażki...
"Nie, w takiej sytuacji jaką  teraz masz - radzisz sobie bardzo dobrze- nie każdy by tak potrafił..."
może...

" ale czekaj, czekaj - że Ty nie lubisz własnego ciała? " - spojrzenie w moją stronę jak na jakąś kosmitkę..
"no tak, tak mam " - dopowiadam spokojnie...
" co Ty gadasz... czy Ty widzisz jak faceci patrzą na Ciebie w klubie, jak na apetyczny kąsek, gotów jestem się założyć że podobasz się każdemu facetowi... kobieto Ty jesteś idealna, wrzuć na luz, więcej wiary w siebie..."
i taka zbuntowana myśl - "nie obchodzą mnie Ci wszyscy faceci w klubie " - no tak kobieto - ważne co Ty sama masz w głowie...

No dobrze, zadbam dziś o to moje idealne ciało i zbuntowane ostatnio serce... zabiorę siebie do łazienki rozproszonej tylko światłem świec... zanurzę się w wannie wypełnionej gorącą wodą po brzegi - z dodatkiem mleka i miodu... włączę muzykę która koi zmysły...  zatracę się w gorących myślach o Nim...
potem starannie w każde centymetr mojego ciała wetrę balsam, we włosy odżywkę...
owinę siebie w ciepły miękki koc

i mam ochotę na dobry erotyczny film...


z całych sił - postaram się nie myśleć o tym - że Ona spędza u Niego noc...

czwartek, 6 marca 2014

przerażona...

Obudziłam się rano i pomyślałam:  "to będzie dobry dzień"
Wstałam wcześniej niż zwykle, zrobiłam sobie dobre śniadanie, z zapałem zabrałam się za gotowanie obiadu... Uporządkowałam pokój, uporządkowałam swoją garderobę - poukładałam kolczyki - żeby mieć pod ręką, pomyślałam dziś pomaluję paznokcie na czerwono... i dziś zasieję pierwsze kwiatki, zrobię zakupy w "ogrodniczym" i może w końcu zacznę blogować o ogrodnictwie - rozwinę swoją pasję... Jestem pełna zapału, pomysłów w wyśmienitym nastroju...

Nagle brat mówi:  "B. zginęła w wypadku samochodowym dziś rano". O co chodzi ? - takie rzeczy nie zdarzają się w takiej małej mieścinie w której mieszkam - takie rzeczy zdarzają się "innym" - to nie może dotyczyć ludzi których znam... a kto powiedział że nie może...
Pierwszy odruch - internet... czytam: samochód taki i taki czołowo zderzył się z samochodem takim i takim...myśl automatyczna silniejsza od rozsądku " co robił On? czy jest jakakolwiek szansa że On mógłby być w drugim samochodzie" i poczucie lęku - tak silnego... bo przecież nawet gdyby coś się stało Jemu - mnie by nikt o tym  nie poinformował, ja nie mam prawa wiedzieć... rozsądek wraca na swoje miejsce - zginęła tylko 23 letnie dziewczyna... "tylko" - spoglądam w oczy taty - i czuję że muszę wyjść z pokoju... za dużo tej śmierci "tuż za rogiem". Siłą woli powstrzymuję siebie przed tel do Niego...

Jestem przerażona kruchością tego wszystkiego - przerażona...
Z wychudzonej twarzy mojego taty widać tylko błyszczące oczy...
Przynoszę herbatę - odnoszę pustą szklankę...  Pytam "jesteś głodny?" - wychodzę,  "bardzo Cię boli?" - wychodzę  "jak się czujesz?" - znów wychodzę... Wychodzę i wracam - opowiadam o kwiatkach które zamierzam posiać, przynoszę kolejne książki - pytam o czym są - znów wychodzę..  
I kiedy pomyślę że może Go nie być - serce rozrywa się na kawałki - nakazuje sobie spokój - rozkazuje sobie : uśmiechnij się... Rozmawiam z mamą w kuchni - jak zwykle sprzeczamy się o racje... i nagle słyszę tatę z drugiego pokoju, z za ściany, z za drzwi... który jak zwykle mnie broni - jak zwykle stoi po mojej stronie... nie daje rady - wybiegam do siebie do pokoju - i roztrzęsionej nakazuje sobie spokój...
Mam wrażenie że traktujemy Go jak mebel - jak stały element łóżka z którego już prawie nie wstaje... - tak bardzo chciałabym powiedzieć "Kocham Cię" , albo chociaż "nie bój się - jesteśmy z Tobą" - nic takiego nie przejdzie mi przez usta - nigdy nie przeszło - nienawidzę siebie za to...
U mnie w "normalnym" domu nigdy nie rozmawiało się o uczuciach, nikt nigdy nie mówił o czymś takim jak "kocham, albo jesteś dla mnie ważny"... Każde z nas - zamknięte w swoich czterech ścianach - w jednym domu - cierpi na swój własny sposób... Nie jesteśmy w tym razem - a ja tak bardzo czuje -  że powinnam coś z tym zrobić... czuję się odpowiedzialna za milczenie... czuję się odpowiedzialna za samotność mojego taty...

śmierć tej dziewczyny - ten wypadek - ta jedna chwila... nie umiem sobie tego poukładać... to mogłam być ja, to mogłeś być Ty, nie umiem o niczym innym myśleć... przeraża mnie ból Jej rodziny - i Ci wszyscy durni ludzie którzy będą na nim żerować... nie umiem o niczym innym myśleć...
Jak poradzić sobie ze śmiercią?


środa, 5 marca 2014

kiedyś

Nie lubię ostatnio swojego ciała - a zawsze lubiłam... lubiłam czuć się kobieco - kiedyś lubiłam...
Teraz, teraz przeszkadzają mi drobiazgi - nie podobam się sobie samej - nie czuje się kobieco...
Kiedyś zakładałam spódnice i sukienki, malowałam paznokcie na czerwono, zakładałam kolczyki, bransoletki, malowałam usta... Lubiłam czerwień i błękit - teraz ubieram się w czernie i szarości...

Kiedyś miałam dużo do powiedzenia - dusza towarzystwa której nie zamyka się buzia... dużo opowiadałam, gestykulowałam, żartowałam - tętniłam życiem..
teraz jestem przygaszona, nie wyraźna, nieobecna.. Zamykam się w sobie, to co przeżywam zostawiam dla siebie, nie opowiadam - bo mam wrażenie że nie mam nic do powiedzenia.... że może w sumie to nikogo nie obchodzić...
Kiedyś potrzebowałam ludzi jak powietrza - teraz... teraz jestem sama jak nigdy w moim życiu... - tylko jakoś szczególnie mi to nie przeszkadza... zamykam się w jakiejś obojętności...

Wymagam od siebie - spokoju, opanowania, chłodu... nie pozwalam sobie na zbyt wiele łez - bo to nic nie zmieni, niczego nie wytłumaczy, niczego nie naprawi - nakazuje sobie spokój, obojętność...
Nie rozmawiam z siostrą, nie rozmawiam z mamą, nie rozmawiam z tatą - jestem obok nich - uciekam w swoją samotność kiedy tylko mogę... chłodna opanowana bez życia jak nigdy wcześniej...

Nie wiem jak długo wytrzymam

zbyt mocno

i w kółko powtarzam to samo - jak katarynka - że jesteś wyjątkowy, że dużo dla mnie znaczysz, że bardzo Cię kocham - tak jak by to były jakieś magiczne zaklęcia - rozwiązujące każdy problem...
głupia jestem i tyle...
Głowa mi pęka - czuję że zaraz eksploduję...
Czuje- że to rozbicie - że to trochę przeze mnie -  a może za bardzo sobie schlebiam...
Czuję że nie potrafię mu pomóc, nie wiem co mam powiedzieć, zrobić - żeby było lepiej - nie wiem jak sprawić żeby lepiej się poczuł, żeby miał więcej siły...  nie umiem - nie wiem jaka mam być - ażeby było mu lepiej... Mówi że go znam, że wiem - ale to nie prawda - przestraszyłam się dzisiaj - przecenia mnie...
Zamykam się, a On pomyśli że to przez Niego, przez to co mówił, pomyśli że nie powinien mi pokazywać wszystkich swoich uczuć... - a może po prostu jestem zbyt słaba... zbyt mocno to przeżywam
Łudzę się że obecność pomoże, że ciepło i bliskość to lek na wszystko - a może On wcale tego nie potrzebuje... myślę tylko o sobie

wtorek, 4 marca 2014

...

Źle się dziś czuje fizycznie...
Dni jakoś tak szybko uciekają... - wiosna coraz bliżej...
Jestem jakaś uśpiona, zmęczona dzisiaj.

Wczoraj bardzo zmarzłam na bardzo długim spacerze... Lubię chodzić na spacery z przyjaźnią - dużo śmiechu, wygłupów i żartów, oraz poważnych rozmów o tym co nas boli... Nasza przyjaźń z N. ma wzloty i upadki - teraz jest w lepszej formie - cieszy mnie to.

Zauważyłam ostatnio że kurs tańca - dodaje mi swobody na parkiecie - pomyślałam  że to tak jak z  czytaniem książek - jeśli czytasz masz bogatszy zasób słów - ja zyskuje bogatszy zasób ruchów.
Sobotnia noc - to mimo wszystko była dobra noc - pomimo stłuczki, pomimo myśli o Nim - to była dobra noc. Jedna z tych kiedy choć przez chwilę można zapomnieć o wszystkim. Ubrana w pudrowe dżinsy, trampki i zwykłą bokserkę - czułam się całkowicie swobodnie - w około pełno "zrobionych dziewczyn".

"Lubię Cie - bo Ty jesteś taka radosna " - uśmiecham się tylko - myśląc o tym - jak bardzo miałam smutne serce tamtej nocy.
Taka jestem - uśmiech mam pod skórą. Uśmiecham się mijając się z kimś z drzwiach, uśmiecham się na ulicy, uśmiecham się robiąc zakupy... Pomimo głębokiego smutku w sercu i zapłakanych oczu... Bardzo często -  nawet kiedy coś mnie bardzo boli, nawet jeśli jest to dla mnie trudny czas - ja wśród ludzi potrafię się śmiać głośno i wyraźnie. To nie jest tak że udaję - ja żyje chwilą - kiedy coś mnie boli - jestem smutna - kiedy coś mnie rozweseli - śmieje się głośno.
Nie lubię zatracać się w smutku - nie lubię być "smutna na siłę" , nie lubię powtarzać że "nic mi się nie chce" , nie lubię marudzić...

Moje rany, mój smutek przeżywam bardzo mocna, ale moją radość mój śmiech przeżywam tak samo.

Pierwsza poważna rozmowa o tym co dalej z tatą. Nie wiem jak pomóc moim rodzicom - czuje że się od siebie oddalają. Coraz częściej się kłócą - tato chce zapomnieć o swojej chorobie - mama martwiąc się cały czas pyta jak się czuje - sprzeczka gotowa...
Tato coraz częściej wybiera samotność, mama coraz częściej chodzi ze łzami w oczach... - ja się temu przyglądam i nie wiem co mam zrobić - a czuje że coś powinnam. 

Mój tato jest chory na raka.
Nie, nie chcę słyszeć żadnego "będzie dobrze" , albo "tak bardzo mi przykro" - nie chce tego słyszeć.