sobota, 20 grudnia 2014

kaloryfer...

Mam dwóch braci - a to ja muszę jechać kupić 10 żeberek  do kaloryfera - bo jeśli ja tego nie zrobię to nikt tego nie zrobi... więc zabieram jedno to zepsute w myśl zasady " o takie poproszę 10 razy" i na pewno się uda. Przecież do cholery nie znam się na centralnym ogrzewaniu...

Jadę sobie spokojnie... grzecznie włączam kierunkowskaz z zamiarem wyprzedzania rowerzysty - a pan sobie skręcać wymyślił, żeby chociaż zerknął za siebie, albo rękę z łaski swojej pokazał - a gdzie tam - o mały włos bym go potrąciła... roztrzęsło mnie jak galaretę... 

Podjeżdżam pod centrum budowlane- ruch jak w ulu... cholera nie mam gdzie zaparkować, wjechałam tak że nie mam jak spokojnie nawrócić, cholera, cholera, cholera... wkurzam się na siebie - jak zwykle- nie może być normalnie... szybka decyzja - prosto - to nic że jakiś słupek, to nic że pewnie tak nie wolno, to nic ze nie wiem gdzie dojadę... jakiś sklep, wolne miejsce  - kierunkowskaz - buch stoję... rozglądam się i nie wiem jak stąd wyjechać - tzn. niby proste - tak jak przyjechałam - pewnie pod prąd... moje centrum budowlane stoi sobie tam gdzie stało - tylko z całym szacunkiem do moich mięśni - nie przyniosę tutaj tego kaloryfera... wózkiem też nie podjadę - bo krawężnik, bo dziury, bo to nie parking pod marketem...

Dopadła mnie taka bezsilność, czuje że zaraz się po prostu rozpłacze - napięcie ostatnich tygodni szuka ujścia za wszelką cenę - resztkami sił próbuje się opanować... 

Automatycznie sięgam po telefon - do kogo jak nie do Niego - jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał - nic... "nie" myślę sobie... "proszę odbierz, odbierz" - no nic - czarodziejskie zaklęcia wypowiadane z siłą wielkości kosmosu - nie pomagają... Odkładam telefon na siedzenie samochodu... czuje jak łzy same bez mojej wiedzy i pozwolenia spadają na policzek - jedna za drugą - mam ochotę zniknąć... Dzwoni... 

Na jednym wydechu zalewam go potokiem bardzo logicznych zdań... "stoję nie wiem gdzie, pod jakimś sklepem, piszę że drzwi i okna, przyjechałam po ten głupi kaloryfer nie wiem jak ja go tu doniosę, i przejechałabym człowieka..."  pada logiczne pytanie - "gdzie jesteś pod którym marketem" odpowiadam grzecznie - "będę za 5 minut - muszę tutaj jeszcze coś dokończyć - przyjdź pod drzwi, bo nie wiem gdzie stoisz - za 5 minut będę " "dobrze" No tak - informacja jestem gdzieś gdzie piszę "drzwi i okna " - to żadna informacja - nawet dla faceta który potrafi się domyślać... 

Więc czekam zła, wkurzona, roztrzęsiona pod tymi drzwiami... w ogóle zaskoczona - moim spontanicznym telefonem do Niego - przecież ja zawsze mam taki kłopot z proszeniem o wszelką pomoc - taka zosia- samosia... więc ogólnie naładowana mnóstwem sprzecznych i złych emocji... i widzę Go idzie w moją stronę, jest kilka kroków odemnie, nasze spojrzenia się krzyżują, przesyła mi uśmiech... i nagle buuummm.... paleta styropianu budowlanego przy której stałam - przewróciła się z wielkim hukiem, pchana wiatrem... Wybuchamy głośnym śmiechem - "znów coś spsuła " - "to nie ja" odpowiadam... przychodzi, przytula... a ja wywalam z siebie wszystko - że brat ze mną nie pojechał że mnie wkurza, że rowerzysta skręca bez znaku ostrzeżenie że mnie zdenerwował i w ogóle Ty też mnie wkurzasz... "ja? , ale czym ja ? " no co - jak wszyscy to wszyscy - prawda? "klienta miałem nie mogłam odebrać jak dzwoniłaś" - tłumaczy się grzecznie bogu ducha winien... "przecież nie o to chodzi" - " to może chodźmy kupić ten kaloryfer" Poszliśmy... 

Więc dzielnie przytaszczył ten kaloryfer do mojego samochodu, cierpliwie wytłumaczył jak mam wyjechać... przytulił, pocałował, rozśmieszył... 

Stoimy przytuleni przy samochodzie, przekomarzamy się, śmiejemy...  spogląda na zegarek - "za 15 minut muszę jechać na zamówienie", "dobrze" 
Zaczynamy rozmawiać... powoli schodzi ze mnie całe to zdenerwowanie... wiem że jest cierpliwy i kolejny raz tłumaczy mi co czuje...kiedy mnie przytula - to tak jakby całe zło tego świata nie istniało...  "już uspokoiłaś się trochę " "tak"mruczę wtulona w Jego szyje... kolejne spojrzenie na zegarek "kurcze - już jestem spóźniony wiesz?  ale tan czas z Tobą zapierdziela " - "no tak - znów moja wina - przepraszam " - odpowiadam z miną niewiniątka - całując Go w usta... "oj mała, mała "



12 komentarzy:

  1. Jakbym siebie widziała :D tylko, że mnie nikt pewnie by nie przyjechał :)
    Na szczęście wszystko dobrze się skończyło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to cudownie mieć kogoś takiego...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze mieć taką osobą obok :)

    OdpowiedzUsuń
  4. :) Dobrze, że masz Go przy sobie :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma jak wysłać kobietę po męskie sprawy.
    Miło, że masz po kogo zadzwonić w takiej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  6. fajnie mieć wsparcie w mężczyźnie! urocza sytuacja tak naprawdę! ;)

    próbuję wyciszać się przed snem, ale czasem jakby się nie da?

    OdpowiedzUsuń
  7. razem czas zawsze biegnie szybciej:) dobrze mieć kogoś, na kogo można zawsze liczyć.

    OdpowiedzUsuń
  8. Taki facet to skarb :)
    Cudownie, że macie siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. świetny facet :) nic dodać nic ująć ;)
    ale jako że ja też taka jestem - sama, sama, sama - to domyślam się, ile ten telefon Cię kosztował :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Ważne że wszystko dobrze się skończyło

    OdpowiedzUsuń
  11. Masz kogoś, na kogo zawsze możesz liczyć. Taki człowiek to wielki skarb, a Ty o tym wiesz, prawda? :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dobrze jest mieć do kogo zadzwonić. Dobrze jeśli ten ktoś odbierze i tak po prostu nam pomoże, nawet w takiej 'błahostce' jak kupienie kaloryfera i zapakowanie go do samochodu. Co do tego zgubienia się, coś o tym wiem. Często wjadę gdzieś i potem nie wiem jak wyjechać. I co najlepsze w akcie desperacji dzwonię do mojego faceta, żeby mi wytłumaczył jak się z tej pułapki wydostać :P

    OdpowiedzUsuń