czwartek, 12 czerwca 2014

i wszystko poszło nie tak... cieszyłam się na ten wypad z Nim jak mała dziewczynka - nie mogłam się Go już doczekać - przecież tyle miałam mu powiedzieć... tyle się we mnie nazbierało tego wszystkiego - od tygodni moja głowa pulsuje od nie wypowiedzianych myśli... i nie wiem co mi się stało... - jeśli mam czas na dokładne planowanie - to wszystko musi być idealnie - a jeśli coś pójdzie nie tak - jakiś drobiazg to całkowicie wybija mnie to z rytmu - chcę być idealna... 
przygotowałam kolacje - nic specjalnego od kanapki tylko, zapaliłam świece... niby marzyłam o tym żeby sie tylko w Niego wtulić - a od samego początku byłam jakaś zachowawcza...
Tylko kochanie - kochanie z Nim - nie pozostawia miejsca na analizowanie, zastanawiania i rozbieranie wszystkiego na czynniki pierwsze... kiedy mnie dotyka - zagarnia cały mój umysł i ciało. Kiedy się kochamy jestem prawdziwa do szpiku kości - nie ma miejsca na zastanawianie się dlaczego tak a nie inaczej, czy powiedziałam, zrobiłam coś czego zrobić i powiedzieć nie powinnam...

Nigdy nie tworzyłam idealnych związków - ba - nigdy nie tworzyłam dobrych związków... zawsze to wszytko było pełne mojego starania się, dbania, przepraszania bez winy, zaspokajania potrzeb drugiego człowieka, uważania czy kogoś czymś nie uraziłam... i zawsze okazywałam się nie dość ważna, czy nie wystarczająco odpowiednia.

A teraz jest On - który dba o mnie, który pyta, stara się, rozumie... - który przytula kiedy się złoszczę- a nie odwraca się do mnie - który zamyka mi usta pocałunkiem - kiedy gadam bzdury - a nie złości się na te moje bzdury. On przy którym wiem że wszystko mogę.
Boje się tego uczucia - cała filozofia... boję się odsłonić tak do końca, boje się uwierzyć że ktoś naprawdę może czuć tak jak ja - że ja sama mogę być dla kogoś ważna - taka jaka jestem.

Mam do Niego tyle dobrych uczuć - tyle ciepła, radości, uśmiechu, pożądania, podziwu, zainteresowania.  
Zawsze przymykałam oko na określenie "drugiej połowy" a teraz nagle mam poczucie że jest częścią mnie.

Budzą się we mnie stare lęki, bardzo silne lęki... wiem że przy jego boku to minie - potrzeba tylko czasu. Wiem że razem to poukładamy - swoje małe paranoje...

Ma racje - użalam się nad sobą - tak jakby śmierć mojego taty było wytłumaczeniem na wszystko... dość już tego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz