Wyprowadziłam się z domu.
I nagle okazuje się że to ja byłam podporą dla mojej mamy, to z moim zdaniem zawsze pierwsze się liczyła, to na mnie mogła liczyć w każdej sytuacji, to ja wszystko potrafiłam załatwić co trzeba było. To ja jestem starsza to zawsze ze mną mogła porozmawiać ( kiedy? sobie myślę... kiedy moja mama ze mną rozmawiała ?)
("ja bardzo przeżywam Twoją wyprowadzkę, może wrócisz do domu na wiosnę" ) nigdy w życiu myślę sobie - ale spokojnie tłumacze, rozmawiam, słucham - tego co mówi moja mama i myślę sobie niemożliwe...
"ja to wszystko przemyślałam, Ty widzisz wszystko to co złe - a nie dostrzegasz tego co jest dobre "
a ja - ja zaraz zwariuje
sobota, 21 listopada 2015
niedziela, 16 sierpnia 2015
a gdybym
a gdybym napisała że strach mam tuż pod skórą...
nadzieja gdzieś się rozmyła - szukam jej - proszę żeby do mnie wróciła -
bo jakoś pusto tu koło mnie - bez niej
nadzieja gdzieś się rozmyła - szukam jej - proszę żeby do mnie wróciła -
bo jakoś pusto tu koło mnie - bez niej
niedziela, 12 kwietnia 2015
pokojnując siebie
Wysiadamy na ostatnim przystanku w uroczej miejscowości o wdzięcznej nazwie Rytro. Jest piękny słoneczny dzień - tak wita nas Beskid Sądecki - słońcem... Celem naszej wyprawy jest schronisko w Przehybie - zamierzamy tam spędzić noc.
Więc idziemy, gadamy, żartujemy - jest pięknie - tak ciepło, tak przyjemnie... wszystko do okola nas interesuje, tam kwiatuszek, tam skałka a tam motylek, a tam strumyczek - wszystko co się rusza albo i nie rusza zostaje uwieczniona przez aparat... pierwsze kilka km szlak prowadzi wąską asfaltową dróżką - otoczoną gęstym iglastym lasem... wzdłuż drogi biegnie rwący strumyk, kamienie tworzą kaskady - woda błyszczy w słońcu a jej szum uspokaja... Dobrze nam się rozmawia, dobrze nam w swoim towarzystwie - co kilka kroków wybuchamy śmiechem i opowiadamy gdzie jeszcze pojedziemy, co zrobimy...
Przed nami pierwsze rozdroże - szlak zbacza z drogi i strzałką nakazuje nam iść bardziej w las - koniec asfaltu - początek śniegu.... Pierwszy niepokój - czy oby na pewno dobrze idziemy - bo żadna z żadna z nas nie szła tędy wcześniej... ale odważnie - przekonując siebie na wzajem że to na pewno dobra droga idziemy dalej... drogowskaz wskazuje że czeka nas 10 km spacer... szlak łagodnie wznosi się w górą, las robi się gęstszy, śniegu coraz więcej a plecak coraz cięższy - dobre humory pozostają bez zmian... żadnych innych ludzi - nikogo - tylko my dwie...
każdy kolejny kilometr jest cięższy, coraz wyżej, coraz stromiej, coraz bardziej ślisko - każdy kolejny drogowskaz utwierdza nas że zbliżamy się do celu - ale też powoduje niepokój czy podejmujemy trafne decyzje gdzie dalej - nie ma kogo zapytać - szlak jest pusty.... Z nieba leje się żar słońca - a pod nogami zaspy śnieżne - momentami można wpaść po kolana... i chyba w życiu nie oddychałam tak czystym powietrzem... przez pierwszą godzinę buzie się nam nie zamykają - po 1,5 robi się ciszej, spokojniej - każda z nas mierzy się z pierwszym bólem mięśni i zmęczeniem...
kocham to w górach - walkę samej ze sobą - nie ma odwrotu - tylko iść do przodu , do góry - dalej... serce szybciej bije, przyśpiesza tętno, czujesz zmęczenie całego ciała - każdy krok to ból mięśni - zwalniasz przystajesz, wsłuchujesz się w cisze i rytm własnego serca - czujesz że żyjesz- jesteś częścią tego absolutnie pięknego świata...
są takie momenty kiedy myślisz - "nie dam rady, nie mam siły " a za zakrętem okazuje się że przed Tobą jeszcze bardziej strome podejście niż to które przed chwilą pokonałeś... więc krok za krokiem - do góry - to nic że boli - wiesz że musisz... jeszcze krok, jeszcze jeden - jeszcze chwila - już nie trajkoczemy bez sensu - idziemy w ciszy - co jakiś czas tylko pada pytanie " jak się czujesz", albo "dajesz radę " myśli stają cię czystsze, wolne, spokojne
pokonałyśmy kolejne strome podejście - teraz kawałek prosto - a przynajmniej taką mamy nadzieję... wychodzimy z lasu - i widok przed nami zapiera dech w piersi - tu nie ma słów którymi można opisać to co się czuje kiedy stoisz na szczycie wzniesienia - uczucie wolność oraz piękna jest dominujące... z jednej strony w dolinie domki - jak z klocków - a z drugiej Tatry w oddali - ogromne, ciężkie , całe białe.. zawsze w takich miejscach mam poczucie że wszystko jest możliwe, że sami sobie nakładamy ograniczenia w formie " nie dam rady, nie mam siły, nie potrafię "
Jestem, stroje na szczycie góry - szczęśliwa.
przed nami jeszcze 3 km marszu - najtrudniejsze 3 km - kiedy się jest głodnym, zmęczonym a w butach mokro... jest schronisko - piękne duże, całe z kamienia - z zaspami usypanymi pod same okna... i ruskie pirogi są najpyszniejsze pod słońcem, a prysznic w letniej wodzie - to jak orgazm
Kiedy kładę się do ciepłego łóżka, w pachnącej pościeli - myślę sobie że jestem idealnie zmęczona - błogie zmęczenie - sen przychodzi szybko a uśmiech z ust nie znika... pokonałam siebie - po raz kolejny
Więc idziemy, gadamy, żartujemy - jest pięknie - tak ciepło, tak przyjemnie... wszystko do okola nas interesuje, tam kwiatuszek, tam skałka a tam motylek, a tam strumyczek - wszystko co się rusza albo i nie rusza zostaje uwieczniona przez aparat... pierwsze kilka km szlak prowadzi wąską asfaltową dróżką - otoczoną gęstym iglastym lasem... wzdłuż drogi biegnie rwący strumyk, kamienie tworzą kaskady - woda błyszczy w słońcu a jej szum uspokaja... Dobrze nam się rozmawia, dobrze nam w swoim towarzystwie - co kilka kroków wybuchamy śmiechem i opowiadamy gdzie jeszcze pojedziemy, co zrobimy...
Przed nami pierwsze rozdroże - szlak zbacza z drogi i strzałką nakazuje nam iść bardziej w las - koniec asfaltu - początek śniegu.... Pierwszy niepokój - czy oby na pewno dobrze idziemy - bo żadna z żadna z nas nie szła tędy wcześniej... ale odważnie - przekonując siebie na wzajem że to na pewno dobra droga idziemy dalej... drogowskaz wskazuje że czeka nas 10 km spacer... szlak łagodnie wznosi się w górą, las robi się gęstszy, śniegu coraz więcej a plecak coraz cięższy - dobre humory pozostają bez zmian... żadnych innych ludzi - nikogo - tylko my dwie...
każdy kolejny kilometr jest cięższy, coraz wyżej, coraz stromiej, coraz bardziej ślisko - każdy kolejny drogowskaz utwierdza nas że zbliżamy się do celu - ale też powoduje niepokój czy podejmujemy trafne decyzje gdzie dalej - nie ma kogo zapytać - szlak jest pusty.... Z nieba leje się żar słońca - a pod nogami zaspy śnieżne - momentami można wpaść po kolana... i chyba w życiu nie oddychałam tak czystym powietrzem... przez pierwszą godzinę buzie się nam nie zamykają - po 1,5 robi się ciszej, spokojniej - każda z nas mierzy się z pierwszym bólem mięśni i zmęczeniem...
kocham to w górach - walkę samej ze sobą - nie ma odwrotu - tylko iść do przodu , do góry - dalej... serce szybciej bije, przyśpiesza tętno, czujesz zmęczenie całego ciała - każdy krok to ból mięśni - zwalniasz przystajesz, wsłuchujesz się w cisze i rytm własnego serca - czujesz że żyjesz- jesteś częścią tego absolutnie pięknego świata...
są takie momenty kiedy myślisz - "nie dam rady, nie mam siły " a za zakrętem okazuje się że przed Tobą jeszcze bardziej strome podejście niż to które przed chwilą pokonałeś... więc krok za krokiem - do góry - to nic że boli - wiesz że musisz... jeszcze krok, jeszcze jeden - jeszcze chwila - już nie trajkoczemy bez sensu - idziemy w ciszy - co jakiś czas tylko pada pytanie " jak się czujesz", albo "dajesz radę " myśli stają cię czystsze, wolne, spokojne
pokonałyśmy kolejne strome podejście - teraz kawałek prosto - a przynajmniej taką mamy nadzieję... wychodzimy z lasu - i widok przed nami zapiera dech w piersi - tu nie ma słów którymi można opisać to co się czuje kiedy stoisz na szczycie wzniesienia - uczucie wolność oraz piękna jest dominujące... z jednej strony w dolinie domki - jak z klocków - a z drugiej Tatry w oddali - ogromne, ciężkie , całe białe.. zawsze w takich miejscach mam poczucie że wszystko jest możliwe, że sami sobie nakładamy ograniczenia w formie " nie dam rady, nie mam siły, nie potrafię "
Jestem, stroje na szczycie góry - szczęśliwa.
przed nami jeszcze 3 km marszu - najtrudniejsze 3 km - kiedy się jest głodnym, zmęczonym a w butach mokro... jest schronisko - piękne duże, całe z kamienia - z zaspami usypanymi pod same okna... i ruskie pirogi są najpyszniejsze pod słońcem, a prysznic w letniej wodzie - to jak orgazm
Kiedy kładę się do ciepłego łóżka, w pachnącej pościeli - myślę sobie że jestem idealnie zmęczona - błogie zmęczenie - sen przychodzi szybko a uśmiech z ust nie znika... pokonałam siebie - po raz kolejny
piątek, 3 kwietnia 2015
o niczym..
Święta - wcale nie są świąteczne - a te Wielkanocne szczególnie źle mi się kojarzą - ciągle mam przed oczami nasze ostatnie święta kiedy tata umierał - a zmarł w Poniedziałek Wielkanocny i pomimo tego że był bardzo słaby - chciał żeby to były normalne święta - takie jak zawsze - ale nie były... Wiem, wiem - było minęło - nie powinnam do tego wracać... a jednak gdzieś cały czas coś mi się przypomina...
Ostatnio jakoś tak coraz częściej myślę o umieraniu, przemijaniu - i o tym co jest tak naprawdę ważne, co jest ważne dla mnie...
Pojechaliśmy ostatnio do Cioci - bez jakichś zapowiedzi - tak po prostu na chwilkę... i zastaliśmy ją kiedy spokojnie prasowała sobie świąteczny obrus, słuchała przy tym radia i była po prostu uśmiechnięta i zadowolona - uderzyła mnie różnica - moja mama nigdy taka nie jest - jasne czasem się śmieje - ale nigdy nie jest spokojna, zadowolona- od tak po prostu...
A kiedy ja ostatnio taka byłam ? taka spokojna, zadowolona, uśmiechnięta - kiedy ?
Kiedy miałam poczucie że dobrze się czuje z tym jaka jestem i w jakim momencie mojego życia jestem, tak znów zabrnęłam w to narzekanie, marudzenie... och...
Dobry przedświąteczny czas to pieczenie ciast u babci - jeden dzień spokoju... babcia ma w sobie coś takiego że uspokaja, łagodzi konflikty i nieporozumienia pomiędzy mną a mamą - jest spokojnie. Zawsze powie coś takiego że się śmiejemy.
Ostatnio jakoś tak coraz częściej myślę o umieraniu, przemijaniu - i o tym co jest tak naprawdę ważne, co jest ważne dla mnie...
Pojechaliśmy ostatnio do Cioci - bez jakichś zapowiedzi - tak po prostu na chwilkę... i zastaliśmy ją kiedy spokojnie prasowała sobie świąteczny obrus, słuchała przy tym radia i była po prostu uśmiechnięta i zadowolona - uderzyła mnie różnica - moja mama nigdy taka nie jest - jasne czasem się śmieje - ale nigdy nie jest spokojna, zadowolona- od tak po prostu...
A kiedy ja ostatnio taka byłam ? taka spokojna, zadowolona, uśmiechnięta - kiedy ?
Kiedy miałam poczucie że dobrze się czuje z tym jaka jestem i w jakim momencie mojego życia jestem, tak znów zabrnęłam w to narzekanie, marudzenie... och...
Dobry przedświąteczny czas to pieczenie ciast u babci - jeden dzień spokoju... babcia ma w sobie coś takiego że uspokaja, łagodzi konflikty i nieporozumienia pomiędzy mną a mamą - jest spokojnie. Zawsze powie coś takiego że się śmiejemy.
środa, 1 kwietnia 2015
co jeśli...
i jeśli coś z tym mała nie zrobisz to wpadniesz w przepaść - bez dna..
tylko co jeśli nie umiem - jeśli nie umiem nic dobrego z tym zrobić...
co jeśli ?
tylko co jeśli nie umiem - jeśli nie umiem nic dobrego z tym zrobić...
co jeśli ?
wtorek, 31 marca 2015
...
Wszystko będzie dobrze prawda ? na pewno będzie - a jak nie to będzie "jakoś "
Planuje remont w pokoju - zresztą nie tylko w pokoju - bo pół domu już pomalowałam... I kiedy o tym myślę o malowaniu ścian, wyborze mebli - to brakuje mi taty - bardzo. Wiem że słuchałby każdego mojego nowego pomysłu z uśmiechem pobłażania na ustach mówiącego " coś Ty znowu wymyśliła" - potem pomógłby mi to zrealizować, bez krytyki, złośliwości czy zbędnych komentarzy - które słyszę z ust mamy.
Choć ostatnio na relacje z moją mamą nie mogę narzekać, mama jest jaka jest - nie zmienię jej - ale nauczyłam się spokoje do tego podchodzić - nie boli mnie to wszystko już tak jak kiedyś. Myślę że te miesiące na terapii pomogły - powoli idę do przodu... choć ta droga nie jest prosta - a terapia nie jest ani miła ani łatwa...
Wracając do pokoju - to marzą mi się kolory , intensywne, soczyste pełne energii - np. taki chabrowy błękit i kawałek soczystej czerwieni... a co :) meble za to będą jasne, delikatne i niewielkie - mniej do ścierania kurzy :P ale za to szafa, szafa do mojej garderoby będzie ogromna - taki mam plan...
Nałogowo przemycam do codziennych zakupów nasiona, albo bulwy kwiatów - tu torebka, tu cebulka... i tak oto na parapecie mam już około 14 rodzajów wysianych nasion - ba nawet jedne już kiełkują.. a we mnie ciągle kiełkuje pomysł bloga ogrodniczego - nawet już powoli przebija się przez chmurę moich myśli " nie dasz rady " - a właśnie że dam...
Planuje remont w pokoju - zresztą nie tylko w pokoju - bo pół domu już pomalowałam... I kiedy o tym myślę o malowaniu ścian, wyborze mebli - to brakuje mi taty - bardzo. Wiem że słuchałby każdego mojego nowego pomysłu z uśmiechem pobłażania na ustach mówiącego " coś Ty znowu wymyśliła" - potem pomógłby mi to zrealizować, bez krytyki, złośliwości czy zbędnych komentarzy - które słyszę z ust mamy.
Choć ostatnio na relacje z moją mamą nie mogę narzekać, mama jest jaka jest - nie zmienię jej - ale nauczyłam się spokoje do tego podchodzić - nie boli mnie to wszystko już tak jak kiedyś. Myślę że te miesiące na terapii pomogły - powoli idę do przodu... choć ta droga nie jest prosta - a terapia nie jest ani miła ani łatwa...
Wracając do pokoju - to marzą mi się kolory , intensywne, soczyste pełne energii - np. taki chabrowy błękit i kawałek soczystej czerwieni... a co :) meble za to będą jasne, delikatne i niewielkie - mniej do ścierania kurzy :P ale za to szafa, szafa do mojej garderoby będzie ogromna - taki mam plan...
Nałogowo przemycam do codziennych zakupów nasiona, albo bulwy kwiatów - tu torebka, tu cebulka... i tak oto na parapecie mam już około 14 rodzajów wysianych nasion - ba nawet jedne już kiełkują.. a we mnie ciągle kiełkuje pomysł bloga ogrodniczego - nawet już powoli przebija się przez chmurę moich myśli " nie dasz rady " - a właśnie że dam...
poniedziałek, 2 marca 2015
niedziela, 15 lutego 2015
Wspólne Walentynki...
Na umówiony parking przyjeżdżamy dokładnie w tam samym momencie... parkujemy samochód przy samochodzie. Zabieram telefon, zamykam drzwi, On podchodzi do mojego samochodu, wtulam się w Niego mocno, jak zawsze zachłannie. Stoimy tak sobie - na środku parkingu.
"To co mała jedziemy? "
Zaplanowanym miejscem naszej wyprawy jest wzgórze z którego rozpościera się widok, na całe miasto, okoliczne wioski oraz pasmo Bieszczad w oddali. Na środku tego wzgórza jest zwykła drewniana ławka - zwykła dla innych - niezwykła dla nas. To nasza ławka - która była świadkiem naszych niezliczonych wspólnych rozmów, zachodów słońca. Kiedy byliśmy tam razem pierwszy raz - tak dziecinnie wyryliśmy tam swoje inicjały- które ciągle tam są.. Takie nasze miejsce...
Przesiadam się do Jego samochodu. Podczas jazdy automatycznie nasze dłonie szukają siebie na wzajem. Uwielbiam tak przemierzać wspólnie kilometry - kiedy samochód wypełnia nasz wspólny śmiech... Jest bajeczna pogoda, mnóstwo słońca a błękitne niebo nie skażone ani jedną chmurką...
Na miejscu okazuje się że ktoś zajął już ławkę - jakiś chłopak - ciągle pojawia się ktoś nowy, sporo ludzi - nie daleko czynny stok narciarski - co się dziwić w taką pogodę i w taki dzień - nam to zupełnie w niczym nie przeszkadza. Stoimy sobie przytuleni na szczycie i rozmawiamy, śmiejemy się... Ludzie przychodzą i odchodzą, spoglądają na Nas - a my? jakbyśmy byli w innym świecie, jakbyśmy nie zauważali otoczenia... Powolutku zaczynamy się kręcić w kółko - "zobacz tańczymy " :) Wtulona w Niego zamykam oczy i wystawiam twarz do słońca - jest tak przyjemnie - myślę sobie jestem szczęśliwa... Otwierają oczy trafiam na wzrok dziewczyny, która się nam przygląda i która stała za rękę z chłopakiem... nie rozmawiali, postali chwilę i poszli - wtulam się w Niego mocniej i myślę sobie " jak dobrze że jest tu ze mną"
Udaje nam się w końcu usiąść na wolnej już ławce - zostajemy na wzgórzu jakieś 3 godziny... "mógłbym tak siedzieć tu z Tobą godzinami ". Jest przeziębiony, wiem że źle się czuje, że boli go głowa - a pomimo tego siedzi tam ze mną...
"nawet nic Ci nie kupiłem" mówi ze smutną miną - tak jakby to dla mnie miało jakieś znaczenie - te chwile są bezcenne - nie potrzeba mi więcej - jakichś tandetnych czerwonych serduszek - czy czegoś innego - potrzebuje tylko Jego, Jego obecności...
Jedziemy coś zjeść. Uwielbiam zaszywać się z Nim gdzieś w kąciku różnych miejsc. Zawsze siada najbliżej mnie, odwraca krzesło, fotel w moją stronę, tak że prawie mnie cały czas przytula.. zawsze wtedy pieści moją dłoń, a czasami dotyka mojej twarzy - to są momenty w których świat mógłby się zatrzymać.
Wiem że jest już spóźniony - tak wygląda nasze "na chwilę " które kończy się na kilku godzinach... Jedzie do rodziców na weekend... wychodząc z lokalu pyta "posiedzimy jeszcze chwilę w samochodzie " i ta chwila zamienia się w jeszcze jedną wspólną godzinę.
Zawsze zadziwia mnie to - jak świat przestaje dla mnie istnieć kiedy czuje Jego dotyk albo pocałunek. to tak jakby świat tracił kolory, dźwięki, obrazy, ruch...
Kiedy w końcu wysiadam z samochodu - uderza mnie świat, ludzie, samochody, słońce, gwar ulicy - jakby mnie ktoś przeniósł do innego świata - przez pierwszych kilka sekund jestem zupełnie zdezorientowana - wszystko krzyczy że ja chce z powrotem do Niego- mam ochotę się rozpłakać - jak mała dziewczynka - automatycznie sięgam po telefon - myślę muszę z kimś pogadać - ażeby zając myśli czymś innym...
Wiesz to były nasze pierwsze wspólne walentynki
"To co mała jedziemy? "
Zaplanowanym miejscem naszej wyprawy jest wzgórze z którego rozpościera się widok, na całe miasto, okoliczne wioski oraz pasmo Bieszczad w oddali. Na środku tego wzgórza jest zwykła drewniana ławka - zwykła dla innych - niezwykła dla nas. To nasza ławka - która była świadkiem naszych niezliczonych wspólnych rozmów, zachodów słońca. Kiedy byliśmy tam razem pierwszy raz - tak dziecinnie wyryliśmy tam swoje inicjały- które ciągle tam są.. Takie nasze miejsce...
Przesiadam się do Jego samochodu. Podczas jazdy automatycznie nasze dłonie szukają siebie na wzajem. Uwielbiam tak przemierzać wspólnie kilometry - kiedy samochód wypełnia nasz wspólny śmiech... Jest bajeczna pogoda, mnóstwo słońca a błękitne niebo nie skażone ani jedną chmurką...
Na miejscu okazuje się że ktoś zajął już ławkę - jakiś chłopak - ciągle pojawia się ktoś nowy, sporo ludzi - nie daleko czynny stok narciarski - co się dziwić w taką pogodę i w taki dzień - nam to zupełnie w niczym nie przeszkadza. Stoimy sobie przytuleni na szczycie i rozmawiamy, śmiejemy się... Ludzie przychodzą i odchodzą, spoglądają na Nas - a my? jakbyśmy byli w innym świecie, jakbyśmy nie zauważali otoczenia... Powolutku zaczynamy się kręcić w kółko - "zobacz tańczymy " :) Wtulona w Niego zamykam oczy i wystawiam twarz do słońca - jest tak przyjemnie - myślę sobie jestem szczęśliwa... Otwierają oczy trafiam na wzrok dziewczyny, która się nam przygląda i która stała za rękę z chłopakiem... nie rozmawiali, postali chwilę i poszli - wtulam się w Niego mocniej i myślę sobie " jak dobrze że jest tu ze mną"
Udaje nam się w końcu usiąść na wolnej już ławce - zostajemy na wzgórzu jakieś 3 godziny... "mógłbym tak siedzieć tu z Tobą godzinami ". Jest przeziębiony, wiem że źle się czuje, że boli go głowa - a pomimo tego siedzi tam ze mną...
"nawet nic Ci nie kupiłem" mówi ze smutną miną - tak jakby to dla mnie miało jakieś znaczenie - te chwile są bezcenne - nie potrzeba mi więcej - jakichś tandetnych czerwonych serduszek - czy czegoś innego - potrzebuje tylko Jego, Jego obecności...
Jedziemy coś zjeść. Uwielbiam zaszywać się z Nim gdzieś w kąciku różnych miejsc. Zawsze siada najbliżej mnie, odwraca krzesło, fotel w moją stronę, tak że prawie mnie cały czas przytula.. zawsze wtedy pieści moją dłoń, a czasami dotyka mojej twarzy - to są momenty w których świat mógłby się zatrzymać.
Wiem że jest już spóźniony - tak wygląda nasze "na chwilę " które kończy się na kilku godzinach... Jedzie do rodziców na weekend... wychodząc z lokalu pyta "posiedzimy jeszcze chwilę w samochodzie " i ta chwila zamienia się w jeszcze jedną wspólną godzinę.
Zawsze zadziwia mnie to - jak świat przestaje dla mnie istnieć kiedy czuje Jego dotyk albo pocałunek. to tak jakby świat tracił kolory, dźwięki, obrazy, ruch...
Kiedy w końcu wysiadam z samochodu - uderza mnie świat, ludzie, samochody, słońce, gwar ulicy - jakby mnie ktoś przeniósł do innego świata - przez pierwszych kilka sekund jestem zupełnie zdezorientowana - wszystko krzyczy że ja chce z powrotem do Niego- mam ochotę się rozpłakać - jak mała dziewczynka - automatycznie sięgam po telefon - myślę muszę z kimś pogadać - ażeby zając myśli czymś innym...
Wiesz to były nasze pierwsze wspólne walentynki
niedziela, 1 lutego 2015
tak dobrze mnie zna...
Zamigotała moja komórka, czytam : "zrobimy dziś coś szalonego" , uśmiecham się do telefonu, a raczej do myli o wspólnym wieczorze z Nim. Dyskutujemy na co mamy ochotę i jak chcemy spędzić ten wieczór... "wiesz , chciałbym Cię mieć dziś tylko dla siebie" , uśmiecham się i myślę że to tak jak ja Ciebie...
Jest u rodziców - więc droga do mnie zajmie mu pewnie około godziny, spokojnie susze włosy - a potem czytam... Kiedy przychodzi przytulam się mocno i zachłannie.
Kiedy tylko siadamy a ja umieszczam siebie w Jego szczelnych ramionach - czuje na mojej Twarzy Jego wnikliwe spojrzenie i słyszę "to teraz malutka opowiadaj - co się dzieje w Twojej główce, co tam wymyślasz, chcę wiedzieć wszystko" hm ? że ja wymyślam, branie się jeszcze żartuje i zmieniam temat, ale On jest nie ustępliwy - "Mała przecież widzę, mów, co masz w głowie, wiem że coś się dzieje i wiem że próbujesz być spokojna i wiem że jak o tym nie opowiesz to za jakiś czas wybuchniesz i będziesz się źle czuła, no już opowiadaj - chce wiedzieć " Ale... próbuje jeszcze nieporadnie ominąć temat...w głowie panika - kurcze nie tak miało być, naprawdę tak dobrze mnie zna... ?
Więc wtulam się szczelniej, ściszam głos i uciekam wzrokiem gdzieś daleko... Ale On nie pozwala mi na jakieś ucieczki... więc opowiadam że ostatnio mam jakieś dziwne myśli i lęki... że boje się że może mnie kłamać, nie mówić mi prawdy... "ale po co miałbym Cię kłamać, jesteś osobą z którą od początku ustaliliśmy że mówimy sobie wszystko, po co mam to niszczyć, przecież mówię Ci nawet jeśli to coś złego , tak? " , "No tak" i co jeszcze, jest coś jeszcze - tak...
"No tak, jak sytuacją z Nią ? " uśmiecha się smutno, "wiedziałem że o to zapytasz "
i rozmawiamy...
Jest u rodziców - więc droga do mnie zajmie mu pewnie około godziny, spokojnie susze włosy - a potem czytam... Kiedy przychodzi przytulam się mocno i zachłannie.
Kiedy tylko siadamy a ja umieszczam siebie w Jego szczelnych ramionach - czuje na mojej Twarzy Jego wnikliwe spojrzenie i słyszę "to teraz malutka opowiadaj - co się dzieje w Twojej główce, co tam wymyślasz, chcę wiedzieć wszystko" hm ? że ja wymyślam, branie się jeszcze żartuje i zmieniam temat, ale On jest nie ustępliwy - "Mała przecież widzę, mów, co masz w głowie, wiem że coś się dzieje i wiem że próbujesz być spokojna i wiem że jak o tym nie opowiesz to za jakiś czas wybuchniesz i będziesz się źle czuła, no już opowiadaj - chce wiedzieć " Ale... próbuje jeszcze nieporadnie ominąć temat...w głowie panika - kurcze nie tak miało być, naprawdę tak dobrze mnie zna... ?
Więc wtulam się szczelniej, ściszam głos i uciekam wzrokiem gdzieś daleko... Ale On nie pozwala mi na jakieś ucieczki... więc opowiadam że ostatnio mam jakieś dziwne myśli i lęki... że boje się że może mnie kłamać, nie mówić mi prawdy... "ale po co miałbym Cię kłamać, jesteś osobą z którą od początku ustaliliśmy że mówimy sobie wszystko, po co mam to niszczyć, przecież mówię Ci nawet jeśli to coś złego , tak? " , "No tak" i co jeszcze, jest coś jeszcze - tak...
"No tak, jak sytuacją z Nią ? " uśmiecha się smutno, "wiedziałem że o to zapytasz "
i rozmawiamy...
sobota, 24 stycznia 2015
cisza
Tak to ja trzymałam za ręce tatę kiedy umierał.
Tak to ja. Ściskałam mocno Jego dłonie i odwracałam twarz - nie mogąc patrzeć na ostatni oddech.
Wtedy poczułam co to jest naprawdę bezsilność - kiedy naprawdę nic nie można zrobić.
Z mojego gardła wydobył się jakiś bliżej nie określony dźwięk, a potem cisza, druzgocąca, przeraźliwa cisza - cisza niezakłócona Jego oddychaniem.
Tak to ja. Ściskałam mocno Jego dłonie i odwracałam twarz - nie mogąc patrzeć na ostatni oddech.
Wtedy poczułam co to jest naprawdę bezsilność - kiedy naprawdę nic nie można zrobić.
Z mojego gardła wydobył się jakiś bliżej nie określony dźwięk, a potem cisza, druzgocąca, przeraźliwa cisza - cisza niezakłócona Jego oddychaniem.
czwartek, 22 stycznia 2015
...
ale sabotuje pani swoją indywidualność...
ależ jest pani dla siebie surowa- ciągle jest pani dla siebie surowa...
doskonale zna pani potrzeby wszystkich do okoła, potrzeby, myśli, pragnienia - a co z panią? co z pani pragnieniami... ? co z pani oczekiwaniami ?
ależ jest pani dla siebie surowa- ciągle jest pani dla siebie surowa...
doskonale zna pani potrzeby wszystkich do okoła, potrzeby, myśli, pragnienia - a co z panią? co z pani pragnieniami... ? co z pani oczekiwaniami ?
co się ze mna dzieje ?
Ufffff - czasami mam wrażenie ze ta terapia bardziej mi szkodzi niż pomaga - choć sądzę że to tak powinno być... bo to znaczy że coś do mojej podświadomości dociera, coś się zmienia a moja podświadomość bardzo próbuje się przed tym bronić... skutek? jestem rozpieprzona - w głowie kotłuje się od różnych myśli, skojarzeń... mam w sobie teraz pokłady gniewu - niczym Polska węgla... Nigdy jakoś dobrze nie radziłam sobie ze złymi, negatywnymi emocjami - bardziej tłumiłam je w sobie niż wysyłałam na zewnątrz... łatwiej mi się śmiać w czyjejś obecności - pomimo smutku w sercu - niż płakać- moje łzy są zarezerwowane dla samotności...
Teraz mam w sobie jeden wielki gniew - aż ze mnie kipi... Mam wrażenie że zupełnie przestałam rozmawiać z mamą - po prostu unikam kontaktu - robię to co absolutnie muszę - drażni mnie sama jej obecność.. Ona pije kawę w pokoju - ja zasiadam do śniadania w kuchni, Ona je obiad w pokoju ja w kuchni... omijam ją szerokim łukiem - a na zadawane mi pytania odpowiadam krótko prosto zwięźle i na temat... może to pierwsze próby wyswobodzenia się z jej na mnie wpływu, manipulacji, jej wobec mnie oczekiwań - że będę żyła tak jak ona tego chce... może po prostu potrzebuje takiego czasu daleko - żeby potem mogło być choć trochę normalnie... złapałam się na tym że kilka razy głośno i wyraźnie powiedziałam czego ja chce- jaka jest moja wizja mojej przyszłości - kiedy mama próbowała mi narzucić swoją wizję mojej przyszłości...
Kiedyś myślałam ze to proste - pójdziesz do psychologa pogadasz o co chodzi - on powie swoje i wszystko się zmieni - a gówno prawda za przeproszeniem :) Potrzeba czasu, wytrwałości, wysiłku.. trzeba unieść cały ten ładunek emocjonalny który te terapia wyzwala... trzeba się odsłonić, zobaczyć inny punkt widzenia, zaufać... Trzeba pokonać opór przed zmianą - opór który jest bardzo silny - co czwartek moja podświadomość wymyśla za mnie - naprawdę nie mam na to ochoty - mam blokadę przed każdą sesją... nie słucham tego - jak ja to mówię - wkładam siebie do samochodu i zaworze na miejsce a potem niech się dzieje co chce -bo ja się uparłam - chce być szczęśliwa... nie chce popełniać poprzednich błędów - nie chce starych utartych schematów... próbowałam radzić sobie z tym sama - nie dałam rady - po prostu - więc poprosiłam o pomoc...
Stoimy na przeciwko siebie - noc - parking ten co zwykle - był już świadkiem nie jednego naszego spotkania, kłótni, całowania, tańczenia czy śmiechu...
krzyczę że ja już tego nie chce - że ciągle mam jej obraz w głowie, że żyję w jej cieniu, że ja już chyba nie dam rady.. a On patrzy na mnie - intensywnie - jakby chciał przeniknąć moje myśli i mówi spokojnie z naciskiem...
"nie rozumiem mała - kiedyś przychodziła do mnie prawie codziennie, co drugi tydzień nocowała u mnie - i wtedy jakoś sobie z tym radziłaś, byłaś.... a teraz? nie spotykam się z Nią, nie mam Jej- czasem tylko piszemy sms -y - to dla mnie nowa sytuacja - a Ty uciekasz - co się z Tobą dzieje o co chodzi? w czym problem "
co się ze mną dzieje ?
Teraz mam w sobie jeden wielki gniew - aż ze mnie kipi... Mam wrażenie że zupełnie przestałam rozmawiać z mamą - po prostu unikam kontaktu - robię to co absolutnie muszę - drażni mnie sama jej obecność.. Ona pije kawę w pokoju - ja zasiadam do śniadania w kuchni, Ona je obiad w pokoju ja w kuchni... omijam ją szerokim łukiem - a na zadawane mi pytania odpowiadam krótko prosto zwięźle i na temat... może to pierwsze próby wyswobodzenia się z jej na mnie wpływu, manipulacji, jej wobec mnie oczekiwań - że będę żyła tak jak ona tego chce... może po prostu potrzebuje takiego czasu daleko - żeby potem mogło być choć trochę normalnie... złapałam się na tym że kilka razy głośno i wyraźnie powiedziałam czego ja chce- jaka jest moja wizja mojej przyszłości - kiedy mama próbowała mi narzucić swoją wizję mojej przyszłości...
Kiedyś myślałam ze to proste - pójdziesz do psychologa pogadasz o co chodzi - on powie swoje i wszystko się zmieni - a gówno prawda za przeproszeniem :) Potrzeba czasu, wytrwałości, wysiłku.. trzeba unieść cały ten ładunek emocjonalny który te terapia wyzwala... trzeba się odsłonić, zobaczyć inny punkt widzenia, zaufać... Trzeba pokonać opór przed zmianą - opór który jest bardzo silny - co czwartek moja podświadomość wymyśla za mnie - naprawdę nie mam na to ochoty - mam blokadę przed każdą sesją... nie słucham tego - jak ja to mówię - wkładam siebie do samochodu i zaworze na miejsce a potem niech się dzieje co chce -bo ja się uparłam - chce być szczęśliwa... nie chce popełniać poprzednich błędów - nie chce starych utartych schematów... próbowałam radzić sobie z tym sama - nie dałam rady - po prostu - więc poprosiłam o pomoc...
Stoimy na przeciwko siebie - noc - parking ten co zwykle - był już świadkiem nie jednego naszego spotkania, kłótni, całowania, tańczenia czy śmiechu...
krzyczę że ja już tego nie chce - że ciągle mam jej obraz w głowie, że żyję w jej cieniu, że ja już chyba nie dam rady.. a On patrzy na mnie - intensywnie - jakby chciał przeniknąć moje myśli i mówi spokojnie z naciskiem...
"nie rozumiem mała - kiedyś przychodziła do mnie prawie codziennie, co drugi tydzień nocowała u mnie - i wtedy jakoś sobie z tym radziłaś, byłaś.... a teraz? nie spotykam się z Nią, nie mam Jej- czasem tylko piszemy sms -y - to dla mnie nowa sytuacja - a Ty uciekasz - co się z Tobą dzieje o co chodzi? w czym problem "
co się ze mną dzieje ?
poniedziałek, 19 stycznia 2015
a może...
Mówili że praca sama do mnie nie przyjdzie - a przyszła :)
Znajomy zaproponował mi opiekę nad Jego synkiem - uwielbiam spędzać czas z dzieciakami - całkiem przyzwoite warunki, przyzwoite godziny, przyzwoity dojazd - nic tylko brać. Oczywiście zastrzegłam sobie możliwość odejścia kiedy tylko znajdę coś innego - więc wszystko jest jak należy.
Zaczynam od poniedziałku. Od razu jakoś lepiej mi się zrobiło, radośniej... w głowie już pojawiają się pomysły co dalej.. na pierwszym miejscu angielski - może zapiszę się do szkoły od lutego - w szkołach językowych zaczyna się kolejny semestr... może wrócę znów do lekcji tańca.. w mojej głowie pojawiają się nowe możliwości, inne perspektywy...
I jeszcze zbliża się bardzo powolutku sezon ogrodniczy - boże jak ja za tym tęsknie - za dotykiem ziemi pod palcami, za kwiatami, za dbaniem, podglądaniem.. a słońca coraz więcej - wiosna coraz bliżej :) na początku lutego można wysiewać pierwsze nasiona na parapecie - mając większe możliwości finansowe - będę mogła pozwolić sobie na większe szaleństwo podczas zakupu nasion...
"Może chciałabyś robić jakieś posty na mojej stronie? " - że niby ja... ale o czym miałabym pisać.. "Wymyśl coś " , "chyba mnie przeceniasz" - "Chyba Ty nie doceniasz siebie".
A może rzeczywiście spróbuje - bo moja głowa to kopalnia pomysłów - a strach to ich skuteczny niszczyciel... bo co jeśli się nie uda - a nic ! nie uda się i tyle.
Zaskoczył mnie ten Jego pomysł, wiem że to nic wielkiego, ale sam fakt że pomyślał o mnie w ten sposób, że dostrzega we mnie jakiś potencjał...
Znajomy zaproponował mi opiekę nad Jego synkiem - uwielbiam spędzać czas z dzieciakami - całkiem przyzwoite warunki, przyzwoite godziny, przyzwoity dojazd - nic tylko brać. Oczywiście zastrzegłam sobie możliwość odejścia kiedy tylko znajdę coś innego - więc wszystko jest jak należy.
Zaczynam od poniedziałku. Od razu jakoś lepiej mi się zrobiło, radośniej... w głowie już pojawiają się pomysły co dalej.. na pierwszym miejscu angielski - może zapiszę się do szkoły od lutego - w szkołach językowych zaczyna się kolejny semestr... może wrócę znów do lekcji tańca.. w mojej głowie pojawiają się nowe możliwości, inne perspektywy...
I jeszcze zbliża się bardzo powolutku sezon ogrodniczy - boże jak ja za tym tęsknie - za dotykiem ziemi pod palcami, za kwiatami, za dbaniem, podglądaniem.. a słońca coraz więcej - wiosna coraz bliżej :) na początku lutego można wysiewać pierwsze nasiona na parapecie - mając większe możliwości finansowe - będę mogła pozwolić sobie na większe szaleństwo podczas zakupu nasion...
"Może chciałabyś robić jakieś posty na mojej stronie? " - że niby ja... ale o czym miałabym pisać.. "Wymyśl coś " , "chyba mnie przeceniasz" - "Chyba Ty nie doceniasz siebie".
A może rzeczywiście spróbuje - bo moja głowa to kopalnia pomysłów - a strach to ich skuteczny niszczyciel... bo co jeśli się nie uda - a nic ! nie uda się i tyle.
Zaskoczył mnie ten Jego pomysł, wiem że to nic wielkiego, ale sam fakt że pomyślał o mnie w ten sposób, że dostrzega we mnie jakiś potencjał...
zmiana
Jak ja bym chciała żeby już było spokojnie, dobrze...
Czasem się zastanawiam jaka jest granica - za którą nie ma już powrotu do bliskości - jaka jest granica po przekroczeniu której uczucie to już za mało by do siebie wrócić - by było choć trochę jak kiedyś...
"zawsze kiedy coś się dzieje uciekasz, nie wiem chcesz się poczuć pożądana, kochana, nigdy nie wiadomo co zrobisz pod wpływem emocji, zraniłaś mnie, nie ufam Ci, kiedy o Tobie teraz pomyślę to czuje niepewność.. "
A ja - ja wyrzucam z siebie szereg oskarżeń, złośliwości, pretensji, żalu...
"Wkurzyłaś mnie dziś - wiesz ", " Przyjedź do mnie, zabierz mnie gdzieś daleko "
Rozmawiamy przez Skype - kilka godzin tak jak dawniej - środek nocy - a my wpatrujemy się w siebie błyszczącymi oczami, raz ze złości, raz z czułości, raz z pożądania - wszystko to się przeplata i miesza...
Czekam na Niego u siebie w pokoju - myślę o tym jak dawno Go tutaj u mnie nie było 2 miesiące... wiem że za kilka minut powinien być - serce płata mi figle puszczając stado motyli w moim brzuchu - jak nastolatka myślę - uspokój się...
Kiedy tylko przychodzi Go przytulam - mocno - mam wrażenie jakby się nigdy nic nie zmieniło - ale się zmieniło... tego czy to zmiana na lepsze czy na gorsze - jeszcze nie wie żadne z nas.
Czasem się zastanawiam jaka jest granica - za którą nie ma już powrotu do bliskości - jaka jest granica po przekroczeniu której uczucie to już za mało by do siebie wrócić - by było choć trochę jak kiedyś...
"zawsze kiedy coś się dzieje uciekasz, nie wiem chcesz się poczuć pożądana, kochana, nigdy nie wiadomo co zrobisz pod wpływem emocji, zraniłaś mnie, nie ufam Ci, kiedy o Tobie teraz pomyślę to czuje niepewność.. "
A ja - ja wyrzucam z siebie szereg oskarżeń, złośliwości, pretensji, żalu...
"Wkurzyłaś mnie dziś - wiesz ", " Przyjedź do mnie, zabierz mnie gdzieś daleko "
Rozmawiamy przez Skype - kilka godzin tak jak dawniej - środek nocy - a my wpatrujemy się w siebie błyszczącymi oczami, raz ze złości, raz z czułości, raz z pożądania - wszystko to się przeplata i miesza...
Czekam na Niego u siebie w pokoju - myślę o tym jak dawno Go tutaj u mnie nie było 2 miesiące... wiem że za kilka minut powinien być - serce płata mi figle puszczając stado motyli w moim brzuchu - jak nastolatka myślę - uspokój się...
Kiedy tylko przychodzi Go przytulam - mocno - mam wrażenie jakby się nigdy nic nie zmieniło - ale się zmieniło... tego czy to zmiana na lepsze czy na gorsze - jeszcze nie wie żadne z nas.
Subskrybuj:
Posty (Atom)